Konfrontacja hitu: Czereśniowa maska do włosów Kallos

Witajcie! :)

Jest wiele kosmetyków, zarówno pielęgnacyjnych, jak i makijażowych, które wywołują nie małe zamieszanie wśród blogerek, youtuberek i całej reszty dziewczyn. Nie tyczy się to oczywiście wyłącznie kosmetyków. Tak jest prawie ze wszystkim. Jak coś sprawdzi się u kilku dziewczyn to szybko wieść rozchodzi się po reszcie i bum! Mamy hiciorka, który automatycznie chce mieć większość dziewczyn, aby jak najszybciej przekonać się na swojej skórze o jego fenomenie. Nie zawsze jednak kończy się to happy endem... Dzisiejszy post to pierwsza tego typu konfrontacja internetowych hitów z moją opinią, odczuciami, efektami. Przekonajmy się, czy aby wszystkie "głośne" produkty działają tak idealnie na każdego :). 

Na pierwszy ogień idzie dziś maska do włosów Kallos. Te wielkie opakowanie kojarzy spora rzesza kosmetoholiczek :). Cały litr maski wzbudza spore zainteresowanie, więc i ja uległam i nabyłam jej czereśniową wersję do włosów zniszczonych. Oczywiście maski otrzymamy również w mniejszym 275 ml opakowaniach, jednak nie dotyczy to wszystkich zapachów. 

O! Zacznijmy właśnie od zapachu :). Był to jeden z mocnych powodów, dla których sięgnęłam po tę maskę. Owocowo pachnące kosmetyki pielęgnujące ubóstwiam i nigdy nie mam dość :D. Tym bardziej jakie było moje rozczarowanie, gdy otworzyłam ogromne opakowanie maski. Zero owoców... :( W nozdrza uderza natychmiast nie czereśnia, a chemia... Zapach czereśni jest znikomy i to i tak w sztucznym wydaniu. Niestety po zmyciu maski ten zapach trzyma się jeszcze jakiś czas włosów. Bleh!

Przy nakładaniu maski nie ma jednak żadnych problemów. Jej konsystencja jest zupełnie w sam raz. Wydobywając ją z tego wielkiego wiadra w ogóle się nie namęczymy, gdyż ma zwartą, ale bardzo kremową konsystencję. Jednocześnie nie przelewa się ona przez palce, dzięki czemu ładnie "wczepia" się ona we włosy.


Kwestią decydującą o tym, czy czereśniowa maska Kallos okaże się w moim przypadku hitem będzie efekt, jaki otrzymałam po jej zmyciu. Spłukuje się ona bardzo dobrze. Jeszcze lepiej wpłynęła ona na rozczesywanie mokrych włosów. Nie ma z tym nawet najmniejszego problemu. Szczotka pięknie sunie po włosach, nie ciągnąc ani trochę. No i na tym zalety maski się u mnie skończyły... Niestety następnego dnia po nałożeniu maski nie jestem w stanie zauważyć żadnych efektów :(. Nie stały się one ani bardziej nawilżone, ani bardziej lejące. W dotyku są sztywne i nieprzyjemne. Tak samo jakbym nie nałożyła na nie żadnej odżywki po umyciu. Efekt bardzo rozczarowujący, zwłaszcza po świetnych opiniach innych dziewczyn. Co prawda maska ta nie obciążyła jakoś mocno moich włosów, ale zupełnie nie tego oczekiwałam.

Możliwe, że po prostu moje włosy nie polubiły się jakoś wyjątkowo z tą maską, ale żeby aż tak? Każda z nas doskonale wie, że nie każdy produkt jest w stanie zadziałać identycznie u wszystkich, jednak w moim przypadku maska Kallos nie jest hitem, pomijając przyjemny efekt przy ich rozczesywaniu zaraz po zmyciu maski. Przetestowałabym jeszcze inną wersję, ale póki co jakoś mi się do tego nie śpieszy. Chyba same rozumiecie :). Jednak z uwagi na ich koszt (litrowe opakowanie kosztuje tylko ok. 11 zł) a nóż jeszcze kiedyś postanowię dać im szansę, kupując np. wersję keratynową bądź jagodową.

Testowałyście maski Kallos? Jak sprawdziły się one u Was? Koniecznie dajcie znać :).

Przypominam o możliwości śledzenie mnie na co dzień na Instagramie i Facebooku :).

Buziaki :*


28 komentarzy:

  1. Ja osobiście kocham maski Kallosa, jednak z wiśniową jeszcze nie miałam styczności ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to wina moich włosów, albo po prostu wiśniowa wersja jest słaba :)

      Usuń
  2. Uwielbiam maski z Kallosa, tej nie miałam jeszcze

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bardzo lubię maski z tej firmy, miałam już chyba wszystkie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Znam tylko bananową i bardzo ją polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Słyszałam o maskach tej firmy wiele dobrego, ale wiadomo każdy ma inny typ włosów. Kiedyś jednak będę chciała wypróbować na sobie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko trzeba przetestować na własnej skórze :)

      Usuń
  6. Ja uwielbiam Jagodową :) super sprawdza się przy codziennym myciu włosów jako odżywka(ja myję włosy co 2-3 dni i u mnie przy każdym myciu bez odżywki się nie obejdzie). Lubię ją też nałożyć typowo jako maskę i zostawić na włosach zawiniętych w ręcznik przez około godzinę. Wtedy mam włosy jak z salonu :D z Kallosa miałam jeszcze waniliową i jaśminową, ale nie sprawdziły się tak dobrze jak jagodowa. Koniecznie ją wypróbuj!
    zagubionawpokoju.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie muszę kiedyś sięgnąć po jagodową wersję :) Nie kosztują dużo, więc nie zaszkodzi spróbować :)

      Usuń
  7. u mnie super sprawdzala sie bananowa wersja i mam chec do niej powrocic:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Moje włosy się lubią z Kallosem :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Szkoda, że się nie sprawdziła :/ Obecnie mam wersję bananową, ale na razie mam mieszane uczucia.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam bananową maseczkę, uwielbiam ten zapach. Czasami zapominam jej użyć...Obserwuję, w wolnej chwili wpadnij do mnie. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że inne zapachy jednak nie są takie sztuczne :)

      Usuń
  11. tej nie miałam, szkoda że się nie sprawdziła. Miałam dwa Kallosy, jagodowa wersja niewiele zdziałała, ale uwielbiam wersję multivitamin :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Tej maski jeszcze nie miałam i chyba się nie skuszę. Miała za to: aloe (porażka), multivitamin (była ok ale bez szału) i caviar (najlepsza z nich wszystkich, włosy mięciutkie, łatwo się rozczesują są gładsze) :)
    Mój blog - Klik

    OdpowiedzUsuń
  13. Zawsze mam jakiś Kallos w szafce :P Używałam już kilku wariantów, polecam jako dodatek do przygotowywania henny na włosy :)

    Zapraszam do mnie: http://lukrecjjja.blogspot.com/ ;)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Labonny blog , Blogger